Troszczmy się o jeże nie tylko w Dzień Jeża!

O naszych kolczastych przyjaciołach z ogrodu warto pamiętać cały rok, nie tylko w Dzień Jeża. Mamy ich w Polsce dwa gatunki: wschodniego Erinaceus roumanicus i zachodniego E. europaeus. Od 2017 r. oba podlegają częściowej ochronie gatunkowej, a w przeciwieństwie do ich dalekiego krewniaka kreta ochrona gatunkowa jeży obowiązuje u nas wszędzie, także w szkółkach, na polach golfowych, poligonach wojskowych, trawiastych boiskach i lotniskach. Reżim ochronny tych sympatycznych, kolczastych ssaków nie budzi u nas takich kontrowersji jak ochrona gatunkowa myszarki zaroślowej, badylarki czy popielicy, nielubianych jako gryzonie, toteż ubijanych niekiedy podczas deratyzacji. Jeże nie tylko budzą sympatię, są także całkiem pożyteczne. Pożerają mnóstwo drobniejszych od siebie zwierząt, których obecności nie życzymy sobie w naszych ogrodach i parkach, z turkuciem podjadkiem oraz ślimakami na czele. Dlatego tak łatwo wybaczamy im wyjadanie przydatnych nam, aczkolwiek niezbyt szanowanych: dżdżownic, padalców, zaskrońców i żab. Nie gustują także jakoś specjalnie w jabłkach i winogronach, wbrew temu co twierdziły takie autorytety jak Pliniusz Starszy czy św. Izydor z Sewilli, a co dziś jeszcze można zobaczyć w kreskówkach i książeczkach dla dzieci. Nie potwierdziły się też obawy dawnych leśników, rolników i myśliwych jakoby jeże stanowiły ogromne zagrożenie dla piskląt bażantów, innego drobiu czy chronionych kuraków leśnych jak głuszec i cietrzew. Niektórzy są dumni z naszej przynależności do cywilizacji łacińskiej, nikt już u nas jednak nie hoduje tych żywych magazynów igieł na mięso i igły jak to czynili Rzymianie.

Wrogowie i zagrożenia dla jeży

Mówi się czasem, że jeż nie posiada innych wrogów prócz człowieka oraz wałęsających się, niedożywionych psów. Rzeczywiście: ogromna liczba tych ssaków ginie co roku pod kołami aut. Jeże bowiem zamiast uciekać lub zatrzymać się, po prostu zwijają się w kulkę, po czym są rozjeżdżane. Śmiertelnym zagrożeniem dla tych zwierząt bywa także koszenie trawników i łąk kwietnych, szczególnie wiosną pod wieczór, gdy jeże skupiają się na przedłużaniu gatunku. Wiele z nich ginie również podczas wypalania traw i poboczy. Niektóre egzemplarze są tak nieostrożne, iż topią się w naszych oczkach wodnych albo wpadają do studzienek. Jak to dobrze, że zanikł w Europie zwyczaj leczenia łysiny poprzez wcieranie w nią resztek jeży pomieszanych z żywicą lub smołą!

Kolejną, ważną przysługą jaką możemy oddać tym fukającym, kolczastym zwierzakom jest zakładanie naszym pieskom kagańca i w ogóle wzmożony nadzór nad psem w okolicach obfitujących w jeże. Rozkopując ziemię psy zakłócają hibernację (sen zimowy), co bywa szczególnie groźne dla najmłodszych i dla najstarszych okazów jeży. Jakkolwiek omawiani tu kolczaści owadożercy słyną szeroko ze swojej odporności na jady i toksyny swoich ofiar np.: ropuch i żmij, to nie zawsze będą równie niewrażliwe na pestycydy kolejnych generacji, jakimi opryskujemy nasze kwietniki, warzywniki czy sady. Może się zatem zdarzyć, że jeż bez szkody spożywa pomrowa lub ślinika, a potem zdechnie w męce po zjedzeniu innych ślimaków, w jakich skumulowały się środki ochrony roślin.

Życie to nie bajka Disneya, raczej ponura baśń braci Grimm lub jedna z opowieści Szeherezady, zatem w prawdziwym świecie jeże giną także w okolicach pozbawionych ludzi i psów. Spośród rodzimych dla Polski i krajów sąsiednich drapieżców zdolne do pożarcia E. europaeus i E. roumanicus są chociażby borsuki, kuny, tchórze, lisy i co większe sowy, z puchaczem na czele. W Polsce ochrona czynna i bierna puchaczy działa całkiem dobrze, na kolejnych wydaniach „Czerwonej listy ptaków Polski” ta największa z naszych sów ma coraz niższą kategorię zagrożenia zatem jest komu wyjadać jeże z najdzikszych ostępów naszych parków narodowych i rezerwatów.

Zmorą dla tych iglastych tuptusiów bywają kleszcze. Inne zwierzęta mogą się podrapać lub wygryźć kleszcza, jeż za sprawą swego bojowego uzbrojenia raczej nie ma na to szans. Na jednym osobniku Erinaceus żerować może nawet 60 sztuk tych krwiopijnych pajęczaków. Przy takim obciążeniu sam ubytek krwi może być niebezpieczny. W przypadku kleszczy jednak najgroźniejsze są rozprzestrzeniane przez nie choroby. Pajęczaków tych w wielu okolicach przybywa, tak pod względem biomasy jak i liczby gatunków. Ekspansji krwiożerczych roztoczy sprzyjają zmiany klimatu oraz dalekosiężny transport towarzyszący rozbuchanej konsumpcji.

Chroń mnie od przyjaciół, bo z wrogami sam sobie poradzę!

Ta złota myśl kardynała Richelieu bywa całkiem trafna w przypadku pomysłów na ratowanie lub pielęgnację jeża. W większości przypadków najlepiej jest nic nie robić: zostawić ssaka w spokoju, odejść w drugi kąt ogrodu (zwłaszcza wiosną wieczorem), nie częstować go mleczkiem, chlebem ani jabłuszkiem. Dopiero jak zauważymy okaz naprawdę wymagający pomocy np.: nie zwijający się w kulkę i/lub spacerujący w blasku dnia, warto dokładniej mu się przyjrzeć. W razie potrzeby należy wezwać eko-patrol. Korzystne bywa podanie czystej, świeżej wody, a do jedzenia raczej karmy dla kotów i psów.

Blaski i cienie sterty chrustu i liści

Od wieków wiadomo, że kopce niewygrabionych do końca liści to znakomite schronienia dla tych uzbrojonych owadożerców. Jeżeli naprawdę mocno zależy nam na dobrostanie jeży to można spód takowego kopca wyłożyć wcześniej czymś miękkim, a zarazem dobrze chłonącym wilgoć. Mogą być cienkie gałązki, mchy (ale prawdziwe mchy! a nie chronione widłaki! czy nalot glonów z dawno nieczyszczonej rynny, bo i takie tworzy nazywa się potocznie mchem) albo dobrze rozdrobniona słoma. Między słomę/mech/gałązki a pryzmę liści warto włożyć jakąś płachtę z nieprzemakalnego materiału. Wierzch kopca obłożyć można chrustem. Im więcej pryzm liści zostawimy tym większe szanse na ich zimowe zasiedlenie przez naszych kolczastych przyjaciół. Oczywiście należy uważać, gdyż gnijące liście i chrust mogą stać się rozsadnikami patogenów i szkodników, a tego przecież nie chcemy!

Ochrona jeży a zwalczanie pleśni śniegowej: jak to pogodzić?

Czemu zatem nasi przodkowie tak niechętnie zostawiali kopce liści i sterty chrustu? Co ich skłaniało do grabienia niemal w nieskończoność ogrodów, koszenia trawy raz na miesiąc, a potem palenia resztek roślin albo głębokiej orki odłogów, skoro lubili jeże i wbrew zdaniu dawnych kaznodziejów nie kojarzyli ich z diabłem? Takie postępowanie miało głęboki sens, gdyż chroniło przed pleśnią śniegową Microdochium nivale. Pleśń śniegowa pozostaje zmorą nowoczesnych farmerów i ogrodników, zwłaszcza gdy uprawiamy żyto, zboże bliskie sercu pracowników naszego Ogrodu. Masowemu występowaniu tejże pleśni sprzyja nie tylko długie zaleganie śniegu, lecz także brak troski o trwałe użytki zielone w pobliżu pól ornych. Nie brak sposobów walki z tym grzybkiem najzupełniej bezpiecznych dla jeży. Można przecież nie siać zbóż ani traw gazonowych za gęsto. Da się nie męczyć przesadnie gleby dobierając odpowiednie płodozmiany. Można zmniejszyć dawkę nawozów azotowych, tym bardziej że wzrasta ich depozycja z powietrza. Wprawdzie wszystko drożeje, ale czy musimy od razu oszczędzać na kwalifikowanym ziarnie? Aeracja i wertykulacja bywają wskazane. Trawniki, pola golfowe, labirynty z kukurydzy, wreszcie plantacje zbóż i traw energetycznych ratujemy, póki się da – jak się nie da, to trudno! Po coś wymyślono ubezpieczenia i bankructwo konsumenckie.

Najlepsza miejscówka

Niezależnie od formy domku dla jeży warto wybrać dlań optymalną miejscówkę. W nowoczesnych ogrodach zwykle zachowujemy wiele dzikich, nawet bardzo dzikich zakątków, gdzie się nie pryska i nie pieli. Z perspektywy kolczastych tuptusiów najlepsze są te zaciszne, ale i przewiewne zarazem. Przede wszystkim jednak mało uczęszczane, nie tylko przez nas i nasze potomstwo, lecz także przez koty, psy i kunę z garażu. Bliskość żywopłotu bądź sadu będzie dodatkowym atutem.

Koneser kompostownika

Zastępowanie naturalnych torfów i murszów kompostem sporządzanym z odpadków to bardzo dobry pomysł. Iglastym tuptusiom również się podoba. Coraz częściej wybierają właśnie kompostowniki na miejsca swojego, zimowego spoczynku.

Gotowe domki (hoteliki) dla jeża: hit czy kit?

Dzisiejsze hurtownie ogrodnicze i markety budowlane oferują nam gotowe domki dla jeży. Nierzadko różnią się one dizajnem oraz materiałami tak samo mocno jak domy dla ludzi albo hoteliki dla pszczół samotnych. Pamiętajmy, że domek dla jeży ma pełnić funkcje praktyczne, a budżet nie jest studnią bez dna. Zwracajmy uwagę przede wszystkim na wymiary tudzież na zabezpieczenie przed wilgocią i mrozem. Hotelik starannie sporządzony z wikliny bywa prawdziwie turbosłowiańską ozdobą działki, lecz nie ochroni wcale naszych kolczastych sióstr i braci przed deszczem. Płyta pilśniowa wprawdzie będzie tania, ale prędko przemoknie i spleśnieje. Jeże bardziej skorzystają na hoteliku z naturalnego drewna bez toksycznych impregnatów i lakierów. Przyda się otwierany dach, żeby usprawnić sprzątanie jeżowego domku po zimie. Daszki spadziste bywają trudniejsze do skonstruowania, za to lepiej chronią przed opadami. Najlepsze długość i szerokość to 0,4-0,5 m. Nie zaszkodzi przedsionek mierzący jakieś 20 na 15 cm (wręcz nie powinien być za szeroki, by nie ułatwiać zadania psom czy borsukom). Jak już myślimy o wentylacji to skierujmy rurkę czy węża wentylacyjnego ku ziemi. Na wyściółkę nadadzą się: słoma, siano, uschłe liście bądź cienkie gałązki.

mgr Adam Kapler