Jan Słomka
Jan Słomka

W czasach wojen i zaraz, upadku całych państw oraz wędrówek ludów, wielu ludzi wraca do dawniejszych form myślenia i działania. Rzymianie w dobie upadku Imperium na zachodzie wgryzali się w „mądrości wschodnie”, powiększając „adeptów astrologii zgromadzenia liczne”. Podczas transformacji ustrojowej nastąpił wysyp sekt, zresztą już wcześniej książki o życiu po życiu można było dostać tylko spod lady, za bony lub dolary. Jakkolwiek New Age towarzyszy nam od dekad to jednak pandemia przyśpieszyła u wielu ludzi cofkę do światopoglądu magicznego. Surfując po mediach społecznościowych zauważa się rosnącą popularność „magicznego podejścia” do pielęgnacji roślin. Przejawia się to zarówno przesadzaniem roślin na działce i parapecie według wytycznych z kalendarzy biodynamicznych, jak i wkładaniem określonych kamieni do doniczek, wreszcie używaniem baranich rogów i kozich czaszek do kompostowania. Oczywiście terminy: „biodynamiczny” i „krystalomancja” brzmią dla współczesnych jakoś lepiej niż „czarnoksięski/diabelski”, ale sens pozostaje ten sam. Znany chłopski pamiętnikarz i społecznik, sołtys Jan Słomka (1842-1932) zauważył już w XIX w., że chodzenie wokół sadu nie powinno polegać na udzielaniu powrósłem drzewom ślubów ani na straszeniu ich ścięciem, tylko na właściwym ich odmładzaniu i nawożeniu. Także sadzenie kartofli „po swojemu”, choć w oparciu o najnowsze zdobycze nauk przyrodniczych, opłaciło mu się stokroć bardziej niźli trzymanie się „mądrości przodków” niczym pijany płot

Oby się na kamieniu rodziło!

W kamieniach tych ukryła natura cały swój majestat.
Skondensowała go do najmniejszej przestrzeni.
W jednym kamieniu możemy zobaczyć całą jej doskonałość
.
Pliniusz Starszy „Historia naturalna”

Kamienie szlachetne ceniono wyżej niż ludzkie życie z wielu powodów. Są twarde i rzadko spotykane więc doskonale przenoszą wartość w czasie. To szczególnie ważne teraz, w dobie galopującej inflacji. Ich barwy, połysk, do tego niezwykła zdolność załamywania światła czyni je równie pięknymi jak kwiaty. Odkrycie krystalicznej struktury większości zrodziło nowe spekulacje, jak choćby przekonanie o ich „wibracji”. I tak kryształ górski pochłaniać ma toksyczną energię lekarstw Big Pharmy oraz odpromieniać mikrofalówkę. Nie wszystkie kamienie szlachetne są kryształami ani nawet minerałami. Tradycyjnie zalicza się tu przecież perły, korale (szkielet jamochłonów), kość słoniową i bursztyn. Choć opal i obsydian są minerałami stosowanymi w jubilerstwie i ajurwedzie, to brak im struktury krystalicznej. To ciała amorficzne, nie bez powodu zwane dawniej przechłodzonymi cieczami.

Kamienie szlachetne od tysięcy lat kojarzy się ze znakami Zodiaku. Przykładowo Strzelca ma łączyć kosmiczna więź z opalem, turkusem i szafirem; klejnotami Koziorożca zaś będą kwarc górski, rubin albo diament. Nowością naszych czasów jest łączenie ich z roślinami doniczkowymi i zasianymi w polu. Wkładanie do doniczki jakiś klejnotów, „strukturyzowanej wody”, pentakli etc. czy stanie nad kaktusem z wahadełkiem raczej mu nie pomoże. Co najwyżej ochroni czasem nasze klejnoty przed złodziejem.

Głęboki sens mają za to: kontrola odczynu (pH) gleby, ew. jej struktury i zasilanie roślin w te makro- i mikroelementy, jakich dany gatunek rzeczywiście potrzebuje np: podlewanie roślin owadożernych wodą dejonizowaną, a przynajmniej „miękką” (ubogą w kationy dwudodatnie). Takoż dawanie torfu lub kwaśnych kompostów pod gatunki kwasolubne, a wapnia pod wapieniolubne. W przypadku pięknych kwiatów naszych skalniaków gatunki kwaso- i wapieniolubne spotkać można w obrębie tych samych rodzajów, zwłaszcza u gencjan i skalnic. Przykładowo goryczka Klusjusza Gentiana klusii, skalnice: nakrapiana Saxifraga aizoides, seledynowa S. caesia i s. zwisła S. cernua potrzebują wapnia, a goryczki: kropkowana G. punctata, chińska G. sino-ornata i skalnica odgiętolistna S. baumgartenii wolą kwaśne skały wylewne lub gleby torfiaste. Dlatego goryczki kwasolubne zasilamy korą sosnową, azofoską bądź siarczanem amonu. Możemy je doskonale łączyć z pozostałymi „kwasożłopami” jak iglaki oraz wrzosowate. Ich wapieniolubnym siostrzycom podajemy sezonowany parę lat obornik. Zestawiamy je z pozostałymi „wapniakami” jak: dębik ośmiopłatkowy, szarotka czy zarzyczka górska.

Skuteczność płodozmianów oraz „dobre lub złe sąsiedztwa roślin” (spowodowane allelopatią bądź presją patogenów o szerokim spektrum gospodarzy albo zmieniających żywicieli w czasie cyklu życiowego) również nie budzą wątpliwości naukowców. To faktycznie działa, cały czas jest badane naukowo, a żadnej magii w tym nie ma.

Zboża mogą chorować, jeżeli gdzieś w pobliżu posadzono berberys, owsom nie sprzyja sąsiedztwo szakłaku i kruszyny, a jabłonie i grusze mogą cierpieć, jeżeli obok panoszą się jałowce wirginijskie. To jednak nie kosmiczne wibracje, lecz dwudomowe grzyby pasożytnicze wywołują ten stan rzeczy.

Księżyc rządzi! Ale tylko niektórymi i nie zawsze…

Witaj księżycu,
Niebieski dziedzicu
W ziemie korona,
Na ziemi fortuna!
Witam cię, miesiączku nowy,
Od bolenia zębów, ócz i głowy,
Od bolenia kolan i kości
Zachowaj nas w Bożej miłości!
(przyśpiewka z Lubelskiego)

Księżyc rzeczywiście wpływa na cykle życiowe niektórych zwierząt (wieloszczetów Eunice i Palolo, ryb: lunarki Leuresthes tenuis oraz galaksa złotego Galaxias maculatus, wreszcie naszego węgorza europejskiego) i człowieka. Reszcie świata ożywionego zdaje się być raczej obojętny, gdyż reagują one na same pływy morza, a nie ich kosmiczną pra-przyczynę.

Natomiast księżycowy kalendarz prac polowych to albo koncepcja religijna albo nabijanie naiwnych w butelkę – bo kto podaje terminy prac polowych z dokładnością do minuty? Chłopi w dawnej Polsce odprawiali mnóstwo rytuałów powiązanych z fazami Miesiączka, a nieznanych dzisiejszym antropozofom. Naszemu satelicie należał się ukłon, nie wolno było go obrażać oddając mocz w jego stronę ani nawet pokazywać go paluchem. Z drugiej strony nie znając dzisiejszych kalendarzy biodynamicznych, a tym bardziej prac Rudolfa Steinera nie mieli pojęcia, że dla roślin korzeniowych dobre są jakieś inne noce niż dla nasiennych. Pełnię traktowali jako optymalną porę tak pod siewy większości zbóż (zwłaszcza jęczmienia i prosa, ale nie pszenicy!) i grochu, jak pod sadzenie ziemniaków, tak pod koszenie siana, jak pod ścinanie drzew na nową chałupę. Unikali natomiast szczepienia drzew owocowych, bojąc się, iż będą tylko kwitnąć, ale nie dawać owocu. Inna sprawa, że w pełnię trudno było czasem znaleźć czas na roboty w polu i zagrodzie, skoro to był to równocześnie idealny moment na płodzenie dzieci, ich rodzenie, jak i odstawianie malców od piersi. „Puste dni”, gdy Księżyc znikał w cieniu Ziemi, wymagały podobnych zabiegów co „puste noce” gdy czuwano przy zmarłej/ym przed pochówkiem. Choć była to pora wzmożonej aktywności biesów i czarownic, właśnie wówczas należało urządzać wesela i chrzciny, zbierać plony i rozpoczynać leczenie chorób.

Niektóre procedury, choć obrośnięte dawniej zabobonami niczym topola jemiołą, faktycznie zwiększają plonowanie np.: hodowla glonów i grzybów w warunkach kontrolowanych, odpowiedni płodozmian na polu i warzywniku, grabienie liści czy nawet tak demonizowane dziś ich palenie, wreszcie zapładnianie figi karyjskiej (odmian historycznych) poprzez kapryfikację. Warto zatem je stosować, byle z głową!

Zjeść ciasto i zachować ciastko

Wiara w horoskopy, energię kryształów, strukturyzację wody etc. przynosi nieco korzyści psychologicznych swoim wyznawcom. Łatwo im bowiem rozgrzeszyć siebie z odpowiedzialności za swoje złe wybory i zaniedbania, zwalając całą winę na przemożny wpływ ciał niebieskich. Z drugiej strony wszystkie powodzenia w interesach i życiu osobistym można przypisywać samej/mu sobie. Przecież osiągnęło się je czuwając, po mistrzowsku wykorzystując niebiańską koniunkturą albo samo wykuło swój los, ustawiając meble zgodnie z zasadami Feng Shui, zakupując i zakopując klejnoty w odpowiednim miejscu doniczki, a kompost fermentując w koziej czaszce. Taki sukces, osiągnięty wbrew owym „Mocom i Tronom” rządzącym niebiosami (nie wspominając o niedowiarkach z otoczenia) czyni człowieka równym bogom.

Uczyć się, uczyć i jeszcze raz uczyć!

Helen Mirren mawiała, że „ogrodnictwo to nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Na tym właśnie polega zabawa! Cały czas się uczysz!”. Pytanie tylko czego się uczysz? I jak to stosujesz w praktyce? Współczesna, oparta na dowodach i obliczeniach nauka potwierdziła skuteczność wielu pradawnych metod. Równie wiele dawnych środków zdemaskowała jednak i zdetronizowała jako szkodliwe zabobony! Nie traćmy zatem czasu i nerwów, tylko odróżniajmy w polu i zagrodzie oba typy metod o jakże odmiennych rezultatach. Ludzkość i bez tego zapomniała o wielu skutecznych środkach, albo kultywuje nie te, co trzeba!

Dość wspomnieć, iż dwu- i trójpolówkę praktykowano już w starożytnych Chinach, w epoce Wschodniej Dynastii Zhou (722-221 p.n.e.). Jak fatalnie świadczy o ludzkości fakt, że do dziś studiuje się powstałe właśnie wtedy dzieła Sun Tzu i Sun Pina, poświęcone psuciu państw i prowadzeniu zaborczych wojen, a w zapomnienie popadł dorobek ówczesnego rolnictwa! W Europie wykorzystanie trójpolówki zalecał dopiero Karol Wielki, a na ziemie polskie dotarła kilka stuleci po nim. W Niderlandach płodozmiany o czterech i więcej uprawach znano już w XVI wieku, w Polsce zaczęły się przyjmować dopiero w XIX wieku.

mgr Adam Kapler