W piątek 24 lipca przeżyliśmy w Ogrodzie małą „katastrofę budowlaną”, a właściwie arborystyczną. Runęła znaczna część naszego prześlicznego kokornaku wielkolistnego wraz z konarami rodzimych dębów, na które się wspinał. Arboryści oczyścili już przejście z Flory Polskiej do Arboretum, gdzie pnącze to wraz ze swymi podporami tworzyło żywą bramę triumfalną.

Kokornak wielkolistny Aristolochia macrophylla syn. A. durior, A. sipho, to jeden z najbardziej mrozoodpornych przedstawicieli rodziny kokornakowatych i rzędu pieprzowców, znanego nam głównie z Oranżerii. Pochodzi z wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, gdzie sięga po kanadyjskie Ontario. Dlatego tak wspaniale rozwija się w Polsce. Właśnie wydał liczne owoce, kształtem i kolorem łudząco podobne do ogórków (należy pamiętać, że w odróżnieniu od nich, kokornak jest trujący!). Nie są to jednak kukurbitoidy (zmodyfikowane, olbrzymie jagody o jędrnym miąższu, typowe dla rodziny dyniowatych Cucurbitaceae), lecz zmięśniałe torebki, pękające z czasem u podstawy. Wielką ozdobą tej liany są również okazałe, nerkowate w kształcie liście. Kwiaty miał dość niepozorne jak na kokornaka, gdyż mierzące „ledwie” 1-1,3 cm długości a 1-3,5 cm średnicy, a do tego skryte pod okapem ogromnych jak u łopianu lub paulowni liści. Ich barwy złota i spiżu oraz typowy dla rodzaju kształt wygiętej tubki, wydatnie rozszerzającej się na końcu, sprawiły, że biali pionierzy zwali je „fajką Holendra”.

Kokornak wielkolistny to gatunek, któremu wróży się wielką karierę przy tworzeniu zielonych ścian, upiększaniu ekranów dźwiękochłonnych wzdłuż autostrad, maskowaniu śmietników, nierementowanych fasad kamienic czy instalacji wojskowych. Wprawdzie ma spore wymagania względem podlewania i żyzności gleby, ale doskonale znosi mróz i półcień, wg niektórych szkółkarzy nawet mocny cień oraz inne niedogodności życia w wielkiej metropolii. Rośnie na różnych typach gleb, w górach USA nawet na rumoszu skalnym. Lubi te mocno alkaliczne, co w wielu miastach świata będzie dodatkowym atutem. Mrozoodporność pozwoliła mu uciec z upraw w krajach skandynawskich i płn. Niemczech. Rozrasta się błyskawicznie. Wymaga jednak solidnych podpór. Ocieniając żywe drzewo, nawet tak twarde jak dąb, może ogłodzić je i obciążyć do tego stopnia, że połamie mu konary. Z racji rozmiarów i wymagań w handlu kokornak ten bywa tytułowany „najszlachetniejszym krzewem” albo „prezydentem wszystkich pnączy”.

„Fajka Holendra” podobnie jak pozostałe setki gatunków z rodzaju Aristolochia, zawiera dużo kwasu kokornakowego (arystolochowego), toteż szeroko wykorzystywana jest w mieszankach ziół leczniczych. Wielu Amerykanów i Kanadyjczyków cierpiących na nowotwory zwłaszcza białaczki, leczy się na własną rękę preparatami z tej rośliny albo jej zamorskich kuzynów. Jakkolwiek współczesna, oparta na dowodach naukowych medycyna potwierdziła dodatni wpływ pochodnych z tego kokornaku na gojenie się ran, hamowanie infekcji bakteryjnych, namnażanie się zdrowych białych krwinek, a apoptozę białaczkowych, to jednak wykazała także złowrogie skutki uboczne terapii kokornakiem. Podobnie jak jego krewni stosowani od niepamiętnych czasów w tradycyjnej medycynie chińskiej, ajurwedyjskiej czy grecko-rzymskiej kokornak psuje nerki, deformuje płody, wręcz stymuluje powstawanie pewnych nowotworów, przede wszystkim w obrębie układu moczowo-płciowego.

Kilka innych, bardziej ciepłolubnych kokornaków od ładnych paru tygodni kwitnie w „Zielonym Raju”. Odwrotnie niż ich kanadyjski kuzyn liście i owoce mają dość małe, za to kwiaty ogromne na tle całej rośliny, łudząco podobne do liści pułapkowych dzbaneczników i kapturnic, za które dość często są brane. Łatwe je odróżnić po cuchnącym zapachu, branym niekiedy przez Publiczność za padłą kawię lub kwitnącą stapelię. Charakterystyczny smród padliny lub łajna oraz dodatkowe ciepłe emitowane przez kwiat (jakby w tropikach i Oranżerii nie było i bez tego gorąco!) wskazuje nam głównych zapylaczy: niedoświadczone muchy i chrząszcze należące do omarlicowatych. Insekt zwabiony apetyczną dlań wonią zostaje uwięziony w środku kwiatu na wiele długich godzin, co zabezpiecza roślinie pewność zapylenia. Wykorzystanie owadzich ścierwojadów to cecha niemal całej rodziny kokornakowatych. Znanymi śmierdzielami są choćby bezzieleniowe, pasożytnicze krewniaki kokornaków, jak piestrzennik Hydnora i Prosopanche, rywalizujące z bukietnicą Rafflesia i lakandonią schizmatycką Lacandonia schismatica o miano najdziwniejszej rośliny Ziemi. Kwiaty piestrzenników capią gorzej niż aristolochie, gdyż nierzadko nigdy nie wyrastają ponad powierzchnię gleby. Owad musi więc nieco pokopać, by się do nich dostać. Są jednak uczciwsze wobec partnerów, gdyż „pod celą” dobrze karmią insekty bogatymi w tłuszcze i białka, mocno zmięśniałymi elementami okwiatu.

We florze krajowej brak jest rodzimych członków rodzaju Aristolochia. Na spalonych Słońcem murawach i widnych zaroślach w dolinach Odry i Wisły, rzadziej na wyżynach, trafia się czasem k. powojnikowy A. clematitis, mniejszy i bardziej światłożądny od wielkolistnego, zbieg z dawnych upraw, sprowadzony z Azji Mniejszej i Kaukazu. Pnącze dość ładne, aczkolwiek o wstrętnym smaku i zapachu, omijane zwykle przez zwierzęta. Konie, które jednak zmusi się do zjedzenia ziela cierpią nie tylko hipotermię i problemy z moczem, lecz także na zaburzenia psychiczne podobne do ludzkiej depresji. W przeszłości stosowano go szeroko jako odtrutkę po ukąszeniach węży, przy problemach z krążeniem, niegojących się ranach, chorobach skórnych, przede wszystkim jednak jako środek ułatwiający skomplikowane porody, przyśpieszający wydalenie łożyska lub do spędzania płodu (stąd jego pradawna, utrwalona przez Linneusza nazwa rodzajowa „najlepszy poród”). Dziś używanie mieszanek ziołowych z kokornakiem zostało zakazane w Europie. Mówi się nawet o osobnych jednostkach chorobowych np.: nefropatii ziół chińskich i nefropatii bałkańskiej jako skutkach chronicznego zatrucia kokornakami, głównie z „herbatek odchudzających”.

mgr Adam Kapler