Japończycy, podobnie jak inny naród wielkich wojowników – Rzymianie, długo nie mieli własnego, wspólnego dla całego państwa i dla wszystkich klas społecznych kalendarza. Przez tysiąclecia każda prowincja, każda dynastia i grupa zawodowa liczyły czas po swojemu. Nierzadko sięgano po dorobek bieglejszych w astronomii i astrologii sąsiadów z Korei i Chin, na Riukiu także z Malajów. Lata liczono od początku panowania legendarnego założyciela państwa, cesarza Jimmu – czyli mniej więcej od 660 r. przed Chrystusem. Do 1873 r. stosowano japoński podział roku na miesiące księżycowo-słoneczne i na trzy dekady (jun) po 10 dni. Siedmiodniowy tydzień, z nazwami dni od siedmiu Nieb/siedmiu planet (trzecie z nich odwiedzali m.in. praojciec Adam, Eliasz i Paweł z Tarsu), tak popularny w Europie i Azji Mniejszej, do Kraju Kwitnącej Wiśni trafił w 800 roku n.e. przez Jedwabny Szlak oraz Chiny. W Japonii długo używali go wyłącznie astrologowie, chcąc uzgadniać swoje przepowiednie z wyroczniami innych ludów Eurazji, stosujących właśnie siedmiodniowe tygodnie i czterotygodniowe miesiące. Zwykli Japończycy przyjęli siedmiodniowy tydzień dopiero po Restauracji Meiji.
Jak wszystkie ludy kierujące się w swych pracach zarówno zmianami pór roku (wyznaczanymi poprzez obserwacje Słońca, lecz i wegetacji), jak i wzrastaniem/zanikaniem Księżyca także Japończycy zdecydowali się na przemienną długość miesiąca. „Wielki księżyc” liczył 30 dni, a „mały księżyc” 29. Błękitna Planeta okrąża naszą gwiazdę w 365 i ćwierć dnia, co powoduje zmiany pór roku, kwitnienie, przebarwianie liści, przyloty i odloty ptaków i motyli. Ciągłe, a regularne powtarzanie się krótkich i długich miesięcy przez 365,25 dnia sprawia, iż powiększa się rozbieżność między kalendarzową, „urzędową” porą roku a rzeczywistym stanem wegetacji i zwierzostanu, obserwowanym w polu, lesie i na morzu. Celem wyrównania tej rozbieżności mieszkańcy Nipponu robili to, co wiele innych plemion: co kilka lat wstawiali miesiąc przestępny, zwany uruzuki. Nad prawidłowym przedłużaniem roku o uruzuki czuwał dwór cesarski, a potem szogunowie, za pośrednictwem urzędników tytułowanych tenmongata. W miarę zapoznawania się z dorobkiem Zachodu kalendarz był parokrotnie reformowany w latach: 1685, 1755, 1798 oraz 1844.
W Nipponie cesarzy i szogunów Nowy Rok zaczynał się na przełomie naszego stycznia i lutego. Ogromne różnice klimatyczne między poszczególnymi wyspami, tradycje uprzedniej niepodległości różnych prowincji, odmienna recepcja taoizmu, konfucjanizmu i buddyzmu sprawiały, że nazwy miesięcy mogły się mocno różnić między wyspami. Tak zwały się dawne „wielkie i małe księżyce”:
- mutsuki 睦月 – czas hulanek w gronie rodziny i przyjaciół z roboty;
- kinusaragi 衣更着 albo kisaragi 如月– miesiąc zimna i najcieplejszych strojów (co dość dobrze odpowiada naszemu lutemu);
- yayoi 弥生 – wiosenne przebudzenie, pora kwitnienia śliw, potem wiśni;
- unohanazuki 卯の花月– pora kwitnienia żylistka Deutzia;
- sanaezuki 早苗月vel satsuki 皐月 – czas sadzenia ryżu;
- minatsuki lub minazuki 水無月 – miesiąc wody, początek pory deszczowej;
- fumizuki bądź fuzuki 文月 – czas kłoszenia się ryżu oraz pisania wierszy;
- hatsuki 葉月 – początek jesieni, czas opadania liści;
- nagatsuki 長月 – początek dłuższych i chłodniejszych nocy;
- kannazuki 神無月 – dla niemal całej Japonii był miesiącem bez bogów, gdyż wszystkie kami zbierały się wtedy na naradzie w Wielkim Chramie Izumo Taisha; na Izumo odwrotnie – był to miesiąc obecności wszystkich bóstw;
- shimotsuki 霜月 – pora pierwszych mrozów;
- shiwasu 師走 – czas spóźnialskich i pracoholików, szczególnie wieszczków spieszących by dopełnić obrzędy przed zakończeniem Starego, a początkiem Nowego Roku. Także dla reszty Japończyków bywał to gorący czas kończenia sprawozdań dla przełożonych.
A jak układa się kolejność kwitnienia i obradzania japońskich roślin? Na koniec kinusaragi lub początek yayoi przypada kwitnienie śliw. W Kraju Wschodzącego Słońca najwyżej ceniono okazy stare, poskręcane i obrośnięte hubami. Ich wypróchniałe, częściowo już zwalone pnie, podobne do drzemiących smoków, powinny kontrastować z wigorem pękających pąków kwiatowych. Takie zestawienie symbolizowało wg Japończyków ciągłość i potęgę rodziny, gdzie starcy płci obojga cieszyli się szacunkiem i dobrym zdrowiem wnucząt. Z odmian śliw najmocniej cieniono te o słodkiej woni, a kwiatach malutkich, białych lub zielonkawych.
Po śliwach zakwitają wiśnie, zatem czas na Hanami (Sakurę)! O wartości święta tych drzew stanowi właśnie ulotność spektaklu. Wiśnie, ujmowane jako osobny rodzaj Cerasus lub podrodzaj w obrębie śliw Prunus, to drzewa lub krzewy z rodziny różowatych, a podrodziny śliwowych, o pestkowcach okrągłych i nagich, bez nalotu woskowego, gubiące liście na zimę, o gałęziach bez cierni, zakończonych pączkiem szczytowym. Dla terenów zieleni całej strefy umiarkowanej ogromna znaczenie mają tak zwane „wiśnie japońskie” czyli odmiany wyhodowane właśnie z myślą o święcie Hanami, cenione za swoje obfite, wiosenne kwitnienie (nierzadko także za jesienne przebarwianie się liści), a nie walory smakowe owoców. Pochodzą one głównie od wschodnioazjatyckich w. różowej C. subhirtella, w. Siebolda C. sieboldii, przede wszystkim zaś w. piłkowanej C. serrulata.
Lipiec to w Nipponie festiwal irysów. W Japonii ceni się inne formy kosaćców niż w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Na tarasach, w parkach i działkach Starego Kontynentu przeważają tak zwane irysy bródkowe, wymagające suchych, przepuszczalnych gleb o niemal obojętnym odczynie. Pochodzą od gatunków rosnących dziko nad Morzem Śródziemnym i Czarnym. Nasze polskie ziemie są często dla nich zbyt ciężkie albo zbyt kwaśne, toteż kosaćcom bródkowym dogadzamy rozluźniając glinę żwirem, piachem i korą; poza tym odkwaszamy glebę wapnem. Podlewamy je regularnie, ale skąpo. W ogrodach Japonii dominują odmiany wyprowadzone od irysów mieczolistnych (hana shobu) Iris ensata (syn. I. kaempferi), gładkich (kakitsubata) I. laevigata oraz wschodnich (ayame) I. sanguinea. Wszystkie te gatunki spotyka się niekiedy w handlu pod nazwą „kosaćców japońskich”.
To rośliny mokradeł, sadzone w płytkich sadzawkach, przy brzegach strumyków albo na sztucznych bagnach. Przepychem swych kwiatów i bujnością listowia dostarczają w lipcu nie mniej wrażeń niźli kamelie japońskie w lutym, a wiśnie w marcu. Zdaniem niektórych hodowców k. mieczolistnego udomowiono w odległej starożytności, razem z ryżem. Na większą skalę uprawia się go jednak dopiero od XVII wieku. Jego liście stały się symbolem samurajskich cnót z racji ich podobieństwa do katany. Od XIX w. irysy mieczolistne cieszą się wielkim zainteresowaniem hodowców w Zjednoczonym Królestwie i Stanach, gdzie krzyżowane z miejscowymi gatunkami i poddawane sztucznej mutagenezie, dały setki nowych odmian. Wcześniej Japończycy uprawiali przede wszystkim i. wschodnie. Kosaćcem gładkim majono domy i zagrody, by odstraszyć złe duchy, trochę tak jak u nas tatarakiem na Zielone Świątki. W naszym Ogrodzie prezentujemy Państwu ponad 230 taksonów irysów (odmian historycznych i dzikich gatunków), eksponowanych na czterech typach kwater: wodnych, bagiennych, świeżych i suchych. Najwięcej zgromadziliśmy kosaćców bródkowych, nie brak nam jednak także gatunków dawnego i współczesnego Nipponu. Z perspektywy polskiej miłośniczki kwiatów najgorszą bolączką przy ww. trzech gatunkach „k. japońskich” jest konieczność odmładzania roślin oraz corocznego „suszenia im stóp”. Polega ono na wyjęciu okazów z oczka wodnego i zabezpieczenia ich w dość suchym inspekcie czy piwnicy. Jeżeli brak nam czasu, cierpliwości, odpowiednich warunków niezłym zamiennikiem japońskich irysów będzie nasz rodzimy kosaciec syberyjski I. sibirica. Ten reliktowy, prawem chroniony na stanowiskach naturalnych gatunek doskonale wygląda jako soliter lub podstawy element ascetycznych kompozycji, stylizowanych na dalekowschodnie. Raz posadzony przy kanale lub na brzegach oczka wodnego będzie odrastał latami, nie wymagając większych zabiegów pielęgnacyjnych.
Jesień w japońskim parku i ogrodzie to czas złocieni (chryzantem) oraz tamtejszych, jakże ślicznych i jakże często niepodobnych do europejskich klonów Acer spp. Japończycy sądzą swoje klony na zachodnich stokach sztucznych wzgórz, imitujących ich wulkany albo całe wyspy. Purpurowe promienie wschodzącego lub zachodzącego Słońca wybornie podkreślają zjawiskowe oranże, karmazyny, a nawet fiolety wrześniowych i październikowych liści tychże drzew. Pod klonami wprowadza się kępy złocieni, kwiatów, które Białym od czasu wydania „Chryzantemy i miecza” kojarzyły się z Japonią. Najwięcej emocji wśród gości naszego Arboretum oraz innych kolekcji dendrologicznych Polski budzi od dawna klon palmowy Acer palmatum. Jego głęboko powcinane liście, często o siedmiu, a nawet dziewięciu (a nie tylko pięciu) klapach, łudząco przypominają nam jedną z najważniejszych roślin przemysłowych Scytów i Słowian – konopie indyjskie Cannabis sativa ssp. indica. Pierwotny zasięg tego drzewa ciężko odtworzyć po setkach lat uprawy w całych Chinach, obu Koreach i na Wyspach Japońskich. Nie tylko wspaniale wygląda, ale i łatwo się rozsiewa. Wśród siewek często znajduje się rozmaite mutanty, wyraźnie odbiegające czy to pokrojem, czy to kolorem i kształtem liści od drzew macierzystych. Nic dziwnego zatem, iż wyhodowano ponad trzy setki odmian, z których wiele doczekało się kilku nazw synonimicznych, tak japońskich, jak i łacińskich. W ogrodach często eksponuje się formy:
- atropurpureum o listkach głęboko szkarłatnych, czasem wręcz fioletowych albo w różnych odcieniach spiżu i miedzi, podobnych do liści wiśni japońskich
- dissectum, czyli strzępiastolisne, o piórkowatych liściach, zwykle o karłowym wzroście.
Niewątpliwą dumą i chlubą naszego Arboretum pozostaje k. grabolistny A. carpinifolium, pochodzący z reglowych lasów Kiusiu i Honsiu. Jak słusznie sugeruje jego nazwa łudząco przypomina on nasze graby, bo to i kora gładka i szara; i liście pozbawione typowych dla klonów klap, z równoległym żyłkowaniem w 18-23 parach. Klony grabolistne często w Polsce giną podczas srogich, a mało śnieżnych zim lub wskutek aktywności „zimnej Zośki”, jednakowoż są to drzewa, które niemal każdy szanujący się ogród botaniczny musi posiadać, by demonstrować nadzwyczajną zmienność kształtów liści w obrębie rodzaju Acer. Klon strzępiastokory A. griseum pochodzi wprawdzie ze środkowych Chin, ale od dawna uprawiany jest i w Japonii. To prawdziwa pułapka dla europejskich szkółkarzy. Niejeden marzy, by go namnażać na skalę przemysłową i sprzedawać za ciężkie pieniądze, z racji jego wspaniałej, unikalnej wśród drzew kory: łuszczącej się od początku pergaminowymi płatkami, czekoladowo brązowej lub cynamonowo czerwonej, czasem wręcz pomarańczowej lub z błękitnawym odcieniem. Porównywalną, równie jaskrawą korowinę mają tylko: różanecznik brodaty Rhododendron barbatum, stewarcja chińska Stewartia sinensis tudzież niektóre, wschodnioazjatyckie brzozy, głównie pożyteczna Betula utilis i biało-chińska B. albo-sinensis. Tymczasem skrzydlaki klonu strzępiastokorego często formują się bez zapłodnienia, mają więc „śmigiełko” ale brak im zarodka! Toteż zwykle nici z marzeń o namnażaniu tych unikatowych drzew na skalę masową.
mgr Adam Kapler