Andrzejkowy wieczór był dawniej jednym z najważniejszych świąt świata słowiańskiego, niewiele ustępującym Bożemu Narodzeniu czy Wielkiej Nocy. Dziś kojarzy nam się przede wszystkim z laniem wosku. W przeszłości jednak stosowano wiele innych technik przewidywania przyszłości, nierzadko związanych z roślinami. Tego dnia poszukiwano pilnie pięknie przebarwionego, czerwonego liścia, po czym próbowano go zasuszyć wśród osobistych drobiazgów. Ze sposobu w jaki sechł lub gnił wróżono, jak będzie się układało pożycie z przyszłym mężem. W andrzejkowej magii miłosnej wykorzystywano owoce: jabłko, śliwkę i cytrynę. Dziewczętom złaknionym wiedzy o przyszłym mężu zawiązywano oczy, po czym wybierały na oślep jeden z trzech owoców. Najlepszą wróżbą było chwycenie jabłka, gdyż oznaczało miłość z wzajemnością. Śliwka wskazywała na kolejny rok staropanieństwa, a cytryna oznaczała miłość bez wzajemności lub niedobrane stadło małżeńskie.

Wiele emocji wiązało się też z nocną wyprawą do lasu lub na zarastające pastwiska, gdzie wróżono z gałązek jałowca. W nocy zrywano gałązkę tego wszędobylskiego krzewu, odmawiając przy tym modlitwy lub zaklęcia. Wierzono, że barwa szpilek powie o jakości przyszłego pożycia oraz długości życia (żywozielone szpilki zwiastowały dobrany i długi związek, rudziejące i brązowe – nieudany ślub np. z wdowcem a zupełnie zczerniałe – śmierć), zaś liczba szyszkojagód na gałązce o liczbie dzieci. Do misek z wodą wrzucano słomki w różnych barwach, puste łupiny orzechów albo igiełki i szyszkojagody jałowca. Każda słomka, skorupka orzecha lub jałowcowa „jagoda” symbolizowały jedną z osób. Ich zetknięcie się na wodzie wróżyło przyszły związek.

Początkowo do wody lano stopiony ołów lub cynę. Dopiero z czasem zastąpiono je woskiem pszczelim. Długo uważano go – w ślad za Arystotelem – za wosk roślinny, zebrany jedynie przez pszczoły z roślin. Dziś wiemy, że jest wydzieliną specjalnych ośmiu gruczołów na spodzie odwłoka u robotnic pszczelich. Najwięcej tego tłuszczu wydzielają one w młodym i średnim wieku a na starość jego produkcja ustaje.

Copernicia prunifera fot. Tacarijus

Inna sprawa, że niektóre rośliny faktycznie produkują własne woski, do dziś nie zastąpione w przemyśle i handlu. Szeroko znany jest wosk brazylijski (karnauba, palmowy), do dziś pozyskiwany głównie z dziko rosnących palm: kopernicji woskodajnych Copernicia prunifera (w handlu i przemyśle znanych pod starszą nazwą „C. cerifera”). Kilka przedstawicielek tego rodzaju wzięto do uprawy jako rośliny ozdobne. Tym bardziej zatem warto udomowić k. woskodajną, a nie plądrować populacje naturalne. Woskiem karnauba do dziś glazuruje się tik taki jak również dodaje go do żelków (symbol E903). Powleka się nim niemal wszystko: od karoserii i tapicerki aut przez ziarna kawy po warzywa, ananasy i cytrusy na straganach. Woski roślinne, zwane „ouricury”, da się też zbierać z prędko rosnących, łatwych w uprawie palm rodzaju Syagrus. Ouricury trudniej się jednak zbiera, gdyż nie tworzy płatków na powierzchni liści. Poza tym ma brzydszy, brązowawy kolor. Lokalnie użytkuje się także wosk candelila z liści wilczomleczu przeciwkiłowego Euphorbia antisiphilitica z pustyń Meksyku i USA. Jak sama nazwa wskazuje, w przeszłości woski produkowano z woskownic Myrica, zimozielonych krzewów rosnących także nad naszym Bałtykiem i w Kolekcji Flory Polskiej.

Prócz wosków również inne źródła tłustości wiązały się z Wieczorem Andrzejkowym. Wśród Słowian (zwłaszcza Wschodnich), wierzących, że św. Andrzej dotarł na Ruś Kijowską i Nowogrodzką, były to przede wszystkim prastare rośliny olieiste i włókniste: len siewny oraz konopie. Przeglądu Andrzejkowych guseł związanych z tymi gatunkami dokonała słynna warszawska antropolożka Sula Bennetowa. Na ziemiach dzisiejszej Ukrainy siemię lniane siano po kryjomu, zawodząc:

Andriju, Andriju,
Na tebe konopli siju!
Daj Boże znaty,
Z kim ja budu spaty!

Albo:

Swytyj batku Andriju!.
Kołopni na ki siju,
Taj sztanamy wołoczu,
Bo na nych spaty choczu,
Abys że my skazav u sni,
Cy si wdadut, jaki budut
I z kym jich budu braty na wesni.

Samo rozrzucenie nasion nie wystarczało dziewczętom. Należało jeszcze rozebrać się do naga, nabrać wody ze studni w usta, obiec trzykrotnie chałupę z wodą w ustach (wciąż bez ubrania), po czym podlać nią te ziarna bez używania rąk. Szczególnie złym znakiem było wydziobanie ziaren przez wróble. Podczas tych ceremonii niejedna panna padała ofiarą psotnych kolegów, którzy zabierali jej ubranie. Pod koniec listopada było to niezbyt przyjemne, gdyż zwykle siąpił deszcz albo zgoła padał śnieg. Ale cóż to było dla twardych słowiańskich dziewuch, kąpiących się w przeręblach czy świętujących Śmigus w marcu-kwietniu, gdy nierzadko śnieg wciąż zalegał pola?… Andrzejkowa (nie)pogoda też sporo mówiła o przyszłości: Kiedy na Andrzeja poleje, poprószy, cały rok nie w porę rolę moczy i suszy albo: Gdy święty Andrzej ze śniegiem przybieży, sto dni śnieg w polu leży. Na Huculszczyźnie góralki tak nie ryzykowały. Tam w noc św. Andrzeja wychodziło się w ubraniu, a po ziemi dookoła chaty wlekło jedynie koszulę. Potem siano konopie, śpiewając:

Mam zostać tak długo dziewicą,
aż z tego siemienia wyrosną konopie.
Ja te konopie mam zbierać już nie sama,
ale z mą drużyną
[zalotników].

W Małopolsce, na Podlasiu i dalej na Białorusi zamiast konopi często wykorzystywano len. W Andrzejki ciekawskie dziewczę odmawiało trzy razy po dziewięć pacierzy: trzy stojąc, trzy klęcząc i trzy siedząc, po czym zasiewało len w glinianej donicy. Mówiono przy tym:

Swiaty Andreju,
I Ja na tebe toj lon sieju.
Dajże myne znati
z kim ja budu toj lon rwati.

Przyszły mąż miał się ukazać we śnie…

mgr Adam Kapler